niedziela, 15 lipca 2018

Różowo nam

Od jakiegoś czasu córcia męczyła mnie o to, żeby pofarbować jej włosy. Jednak wiek 7 -8 lat uznałam stanowczo za wczesny, by bawić się w ten sposób. Jakoś udało mi się wtedy jej to wyperswadować do zeszłego roku. Wtedy to pomyślałam sobie, że w sumie są teraz przecież te różne specyfiki, którymi można zmienić kolor włosów, ale nie na stałe i w okresie wakacyjnym może być to całkiem niezła zabawa, a jeśli mi się spodoba to może sama zaszaleję? Z taką myślą wybrałyśmy się do Rossmanna, bo to najbliższy nam i najlepiej zaopatrzony sklep, gdzie mogę znaleźć różnego rodzaju produkty, w których można wybierać jak w ulęgałkach.

Poszłyśmy na kolorowe zakupy. I lipa. Stanęłam przed ścianą produktów, które wabiły swoimi kolorami, ale nie cenami. Załamałam się. Ponadto stojąc przed tą masą farb, szamponów, spray`ów i innych najzwyczajniej zgłupiałam. Co będzie najbardziej bezpieczne dla dziecka? Co da fajny efekt? Co nie będzie na włosach dłużej niż bym sobie tego życzyła? Im dłużej tam stałam, tym więcej pytań kłębiło się w mojej głowie.

Zdecydowałam (ufff 😁). Po długich przemyśleniach zdecydowałam się na spray. Postawiłam na firmę L`Oreal, bo wydawało mi się, że to dobry wybór.



Natalcia, pewnie ja większość dziewczynek, wybrała kolor różowy.

Z radością w podskokach wróciłyśmy do domu. Od razu akcja łazienka i działamy. Wszystko zgodnie z instrukcja. SUPER. Tzw. efekt WOW jest. Problem pojawił się po krótkim czasie, gdy trzeba było rozczesać włosy. Jednym słowem - NIE MA TAKIEJ OPCJI. Wszystko było tak posklejane, jakbym spryskała najtańszym, najgorszym lakierem do włosów. Koszmar. Ponadto sypał się różowy pył wszędzie. Bluzka w okolicy karku cała różowa. Nie chcecie wiedzieć jakie słowa cisnęły mi się na usta. Nie spodziewałam się, że coś co kosztuje prawie 30 zł, będzie taką porażką.
Czar prysł. Temat kolorowych włosów nie powrócił aż do tego tygodnia.

Niektórzy z was wiedzą, że byłyśmy w szpitalu przez dłuższy czas. Jako zadośćuczynienie obiecałam królewnie, że ufarbuje jej włosy, ale na pewno nie tym spray`em.

I znów powtórka z rozrywki. Nie wiem co wybrać. Postanowiłam dać firmie L`Oreal drugą szanse, ale tym razem wybrałam gotową "farbę" oczywiście w kolorze różowym. Zachodziło tylko podejrzenie, że może nie wyjść, gdyż Natalka nie ma jasnych włosów, ale obiecałam, więc trzeba dotrzymać słowa.

Wszystko wykonałyśmy zgodnie z instrukcją. I...... chciałam porównać te dwa produkty, ale nie ma co porównywać.


 Niczego nie upaprałyśmy 😊 co już jest dużym sukcesem. Efekt o wiele fajniejszy.

Podsumowując....jeśli chcecie pobawić się kolorami i nie przeszkadza Wam to, że ten kolor będzie z Wami przez kilka myć głowy to polecam COLORISTA Washout L`Oreal Paris. Jest łatwy w użytku, nie trzeba zużywać całej tuby produktu (chyba,że chcecie - to już sprawa indywidualna).




Kolorów do wyboru jest cała masa. Stałam przed półką w sklepie jak przed tęczą. od żółtego po ciemne granaty. coś pięknego. Jeśli macie odwagę i ochotę to bawcie się kolorami, w końcu jest lato.




środa, 14 lutego 2018

NIE TAKI ZASTRZYK ZŁY, JAK GO MALUJĄ

Pierwszą rzeczą, której się dowiedziałam szukając informacji o Zespole Turnera był fakt, że należy podawać hormon wzrostu. Niestety 11 lat temu informacji o tym było praktycznie zero. Mój niepokój przed pierwszym podaniem leku był wprost proporcjonalny do radości, że lek ten możemy w ogóle podać, bo niestety nie wszystkie dziewczynki mają takie szczęście.

Zastanawiałam się jak to wygląda ze strony finansowej. Każdy z nas wie doskonale, że leki tego typu są bardzo drogie. Nie myliłam się. Jest to koszt kilku tysięcy miesięcznie. Na szczęście jest w pełni refundowany, wiec kamień spadł mi z serca.

Gdy już wiadomo było, że Natalka będzie leczona hormonem miałam obawy czy na pewno sobie poradzimy. Przecież to zastrzyki. Nie jestem pielęgniarka. Do głowy przychodziło coraz więcej pytań. Czy będę musiała kogoś wzywać codziennie do domu? Czy może będziemy musieli jeździć na pogotowie? Jak wykonuje się takie zastrzyki? Czy ja będę tego nauczone czy będzie to na zasadzie "radź sobie sama"?

No i stało się! Zostałam zaproszona wraz z Natalka na kurs, na którym miałam się dowiedzieć wszystkiego co istotne i związane z podawaniem hormonu.

Muszę przyznać, że bałam się okropnie i szczerze mówiąc zapamiętałam niewiele,ale jednak najistotniejsze rzeczy.

Wiem doskonale jak to jest, gdy człowiek dowiaduje się, że jedyną pomocą jaką może zaoferować własnemu dziecku jest ból. W końcu zastrzyki to nic przyjemnego. Niejeden dorosły się boi. Najważniejsze jest jednak to,żeby cały czas myśleć,że to dla JEJ dobra. Może teraz ma do Ciebie żal. Może płacze i nie rozumie dlaczego JEJ to robisz. MUSICIE BYĆ SILNI!

Poniżej przedstawię Wam podstawowe informacje dotyczące tego:

* jak wygląda pen?
* jak przygotować hormony do iniekcji?
* jak przygotować siebie i dziecko przed zastrzykiem?
* gdzie znajdują się miejsca na ciele, w które można zrobić zastrzyk?
* co zrobić ze zużytą igłą, wacikiem i pustą fiolką po hormonie?
* kiedy i dlaczego o tej porze podawać hormony?

1. JAK WYGLĄDA PEN?

Pen jest swego rodzaju strzykawką wyglądający jak długopis. Stąd jego nazwa - pen. Jest to proste w budowie i użyciu urządzenie, które nie powinno sprawiać najmniejszych problemów.

Składa się z trzech podstawowych części:



  

 
 Na rysunku pierwszym jest zatyczka służąca po prostu do zamknięcia pena. Rys. nr 2 jest to część, którą nazywam "pojemniczkiem", bo tam umieszcza się fiolkę z hormonem. Rys. nr 3 jest to część pena, w którym znajdują się:

2. tłok - to dzięki niemu hormon zostaje niejako wypychany z fiolki
3. miara - na niej ustawia się ilość hormonu jaką zamierzamy podać
4. pokrętło - którym ustawiamy odpowiednią ilość hormonu
5. wstrzykiwacz - naciskając go hormon wydostaję się z pena

Żeby jednak podać jakikolwiek zastrzyk potrzebna jest oczywiście igła. Mamy kilka możliwości jeśli chodzi o wielkość - 5mm, 6mm, 8mm. Ja osobiście dla dzieci polecam 5 lub 6mm. Według mnie długość ta pozwala na podanie leku pod każdym kątem, czego nie zawsze można zrobić dłuższą igłą zwłaszcza u szczupłych dzieci.

Poniżej jest rysunek przedstawiający wygląd takiej igły:


Jak widać sterylna igła jest zapakowana w szczególny sposób:

6. Zatyczka osłaniająca całą igłę
7. Zatyczka zasłaniająca część iniekcyjną (tą, którą wbijamy w skórę)
8. Część iniekcyjna
9. Plastikowa część igły, którą się nakręca na pen
10. Papierowe zabezpieczenie igły od strony, którą się wkręca w pen



2. JAK PRZYGOTOWAĆ HORMONY DO INIEKCJI?

Kiedy pierwszy raz wkładamy nową fiolkę do pena, musimy pamiętać o kilku bardzo ważnych rzeczach.

Po pierwsze nie denerwować się 😀 to nic strasznego,a z czasem wejdzie Wam w krew.
Po drugie należy wacikiem nasączonym alkoholem (kupicie takie w każdej aptece) należy przetrzeć fiolkę z hormonem w miejscu, gdzie będzie wbijana igła (jest to metalowa końcówka, na której jest gumowa kropeczka. Następnie umieszczamy fiolkę w części pena, którą nazwałam zbiorniczkiem, pamiętając, by skierować część z "gumką" ku dołowi.
Następnie nakładamy druga część pena - tą z tłokiem, kierując tłok na fiolkę. Potem delikatnie zakręćcie obie części razem. Gdy już pen jest złożony, należy usunąć z igły papierek zabezpieczający i nałoży igłę na końcówkę pena. Starajcie się to zrobić w miarę prosto, by nie złamać igły. Następnie zakręćcie igłę. Gotowe. Poszło Wam super 😀.
Kolejną rzeczą, którą musimy zrobić przed podaniem leku (robimy to tylko wtedy, gdy montujemy pierwszy raz nową fiolkę) musimy sprawdzić czy lek swobodnie wypływa. Żeby to zrobić musimy nakręcić na penie jakieś 0,1-0,2 jednostki, usunąć z igły część pierwszą i drugą zabezpieczającą igłę i naciskając czerwony przycisk sprawdzamy czy lek swobodnie wydostaje się na zewnątrz. Jeśli wszystko jest prawidłowo, to można nakręcić zalecaną dawkę i zrobić zastrzyk. Gdyby Wam się zdarzyło "przekręcić" dawkę, czyli nakręcić za dużo, nie panikujcie. Należy wówczas nakręcić na maksa i delikatnie wcisnąć czerwony przycisk. To taki jakby reset pena.


3. JAK PRZYGOTOWAĆ SIEBIE I DZIECKO PRZED ZASTRZYKIEM?

Ja wiem, że takie gadanie, że potrzebny jest spokój i opanowanie, na niektórych działa na innych w ogóle. To przyjdzie z czasem. To nie naturalna sprawa robić własnemu dziecku zastrzyki. Coś o tym wiem.
Zanim jednak zabierzemy się do "roboty" przed każdym zastrzykiem oraz przed wymianą fiolki w penie należy dokładnie umyć ręce. To bardzo ważne. Rękawiczek jednorazowych nie musicie używać chyba, że macie taką potrzebę to proszę bardzo.
Dokładnie przygotujcie sobie miejsce, gdzie będziecie wykonywać ten mały zabieg. Najlepiej tam, gdzie wy i dziecko czujecie się najlepiej. Na początku dobrze, by było, żeby uczestniczyły w tym dwie osoby. Jedna, która będzie podawała hormon i druga, która po prostu potrzyma dziecko za rękę. Jeśli nie macie takiej możliwości to nic się nie dzieje, też dacie radę.
To tyle ile chodzi o dorosłych uczestników tego zdarzenia, jeśli chodzi o dziecko pamiętajcie, żeby przedstawić całą sytuacje jako potrzebną, można spróbować trochę z humorem, zabawą. Wszystko w zależności od wieku dziecka.
Ja pamiętam, że na początku tłumaczyłam to tak, że jest taki niegrzeczny krasnal, który zatrzymuje rośniecie i trzeba go specjalną wodą po prostu wygonić. Pomimo tego, że trochę bolało to chęć pokonania "niegrzecznego krasnala" była większa.😀
Ważne jest żeby całej stresującej sytuacji nie przedłużać, według mnie nie pomaga to w ogóle tylko narasta napięcie.
Gdy już jesteście wszyscy przygotowani mentalnie to do dzieła. Wybierzcie sobie miejsce, w które będziecie podawać lek (w dalszej części wpisu będą one przedstawione). Otwórzcie wacik nasączony alkoholem. Przetrzyjcie miejsce, w które będzie podawany zastrzyk. Ważne, by przecierać skórę w jedną stronę, by mieć pewność, że jest ona dobrze odkażona. Następnie przygotowany pen wziąć do
ręki z kciukiem przygotowanym do wciśnięcia czerwonego guziczka. Drugą ręką warto złapać delikatnie fałd skóry, będzie Wam po prostu wygodniej. Wprowadzamy igłę pod kątem prostym lub 45 stopni. Te dane są umowne. Jeśli Wam się przekrzywi pen o milimetr w te lub we wte nic się nie stanie. Trzymając fałd skórny pamiętajcie - i to bardzo ważne - NIE PUSZCZAJCIE GO aż do końca zabiegu. Chodzi o to by igła była "zanurzona" w skórze w jednym miejscu, na tej samej głębokości, przez cały czas. Wstrzykujemy spokojnie i delikatnie. Nie wszystko na raz. Najlepiej z dzieckiem liczyć sobie ile będzie kliknięć, to też je trochę zajmie i skupi uwagę na czymś innym. Następnie, gdy już cała dawka zostanie podana, nie wyjmujcie od razu igły, gdyż lek nadal może wyciekać z pena. Policzcie do 5 lub 10. Sami zobaczycie ile czasu będzie Wam potrzebne (jeśli po wyjęciu igły ze skóry lek nadal będzie wyciekał, to znaczy, że musicie do 10 😀). Następnie delikatnie usuńcie igłę ze skóry, puśćcie fałd skóry i bądźcie z siebie dumni. Było super, a z czasem będzie jeszcze lepiej. Tak, jak wszystko, to też kwestia wprawy.

Moja rada: wyjmijcie hormony z lodówki jakieś 15 minut przed zastrzykiem. Nie będę one takie bardzo zimne, a tym samym będą mniej bolesne.

4. GDZIE ZNAJDUJĄ SIĘ MIEJSCA NA CIELE, W KTÓRE MOŻNA ZROBIĆ ZASTRZYK?

Nie można "zrobić" hormonów gdzie popadnie. Są konkretne miejsca na ciele, które nadają się do tego celu.
Poniżej przedstawiam Wam schemat, który obrazuje te miejsca.



Robiąc w ramię pamiętajcie, żeby była to tylko i wyłącznie część zewnętrzna poniżej mięśnia naramiennego (niżej niż blizna po szczepionce 😀).

Jeśli chodzi o pośladki, to też musi to być górna zewnętrzna ich część, dokładnie tak, jak na rysunku.

Z udami jest podobnie. Niech to będzie środkowo - zewnętrzna ich część.

Jeśli chodzi o brzuch musi to być poniżej pępka. Ja osobiście tam, nigdy nie robiłam, bo uważam, że dla dzieci jest to zbyt ekstremalne miejsce. Jest w czym wybierać,więc nie trzeba w brzuch.

5. CO ZROBIĆ ZE ZUŻYTĄ IGŁĄ, WACIKIEM I PUSTĄ FIOLKĄ PO HORMONIE?

Pamiętajcie, że wszystkie rzeczy, które miały kontakt z krwią, przerwaniem ciągłości skóry itd. muszą być utylizowane. Zanim jednak trafią do utylizacji, gdzieś trzeba je zbierać. Przecież nie będziecie biegać z każdą igła do przychodni czy pobliskiego gabinetu lekarskiego. Do przechowywania odpadów medycznych są specjalne pojemniki. Kosztują one ok 2 zł. W zależności od wielkości. Wybierzcie sobie taką wielkość, jaka będzie dla Was najlepsza.





Puste fiolki po leku należy zbierać, gdyż trzeba się z nich rozliczać. Na każdej wizycie po nowe hormony musicie zdać puste fiolki.

6. KIEDY I DLACZEGO O TEJ PORZE PODAWAĆ HORMON?

Hormon wzrostu należy podawać ok. pół godziny przed snem. Dlaczego? Przecież mama mówiła, że rośnie się jak się śpi. 😀 I to cała prawda. Największy wyrzut hormonu do organizmu jest w nocy i dlatego jest to tak ważne, żeby były podawane przed snem. Nie trzeba się denerwować jeśli dziecko nie uśnie w ciągu 5 sekund. Sami doskonale znacie swoje dzieci i wiecie kiedy jest ich pora spania. Ważne, by co dzień była to ta sama pora. Polecam, żeby dzieciaki szły spać jak najwcześniej, bo dobrze by było,żeby przespały 9 - 11 godz. Powiecie pewnie "chyba ta kobieta jest w szoku". Uwierzcie mi na słowo. Piszę tylko i wyłącznie z doświadczenia. To da się zrobić. Kwestia systematyczności i rutyny.


Mam nadzieję, że choć troszkę Wam pomogłam, przybliżyłam sprawę podawania hormonów wzrostu oczami matki. Nie jestem ani lekarzem ani pielęgniarką. Wszystkiego nauczyły mnie panie pielęgniarki bądź nauczyłam sie sama metodą prób i błędów.

Na koniec mam małą podpowiedź dla Was jako rodziców. Nauczcie jak najwięcej osób z waszego otoczenia, rodziny, przyjaciół jak podawać hormon wzrostu. To prędzej czy później się przyda. Nie będzie stresu, gdy zostaniecie zaproszeni na wesele bez dziecka, a córka zostanie z babcią. Babcia poda lek i wszystko będzie dobrze. Jeśli jedno z rodziców będzie musiało zostać dłużej w pracy, to drugie świetnie sobie poradzi, bo wie jak to zrobić. To naprawdę przydatne.

Na pewno dacie radę. Ja daję to i wy dacie. NO PRZECIEŻ KTO JAK NIE WY?

czwartek, 8 lutego 2018

Tłusty pączuch

Tak, ja wiem, że jak jest Tłusty Czwartek to wszyscy piszą tylko o jedzeniu, pączkach, faworkach i innych pysznych, tuczących i mało zdrowych rzeczach, które obowiązkowo trzeba chociaż spróbować.

W związku z tym, że tak to właśnie wygląda to ja chciałabym......nie wyróżniać się 😁

Dawno temu zostałam poczęstowana domowym pączkiem, którego zrobiła mojej przyjaciółki mama. Był pyszny. To zupełnie co innego niż to pompowane "COŚ" co jest w większości piekarni, sklepów i hipermarketów. Jednak nie wiedziałam, że mogę być tak zaskoczona, gdy dowiedziałam się z czego są.  ZIEMNIAKI !!!!!!!! Najprawdziwsze, nasze polskie, pyszne ziemniaki. Zdębiałam. Jak pączek może być z ziemniaków. A jednak.


Ten niepozorny ziemniak tak potrafił mnie zaskoczyć. Przecież każdy wie jak smakuje gotowany, pieczony, z ogniska (pycha 😋), w formie frytek, kopytek, klusków śląskich czy też placków. Ale pączek????

Moje zaskoczenie i ciekawość była tak duża, że postanowiłam zrobić takie pączki, żeby na własnej skórze przekonać sie,że to jest jednak możliwe.

Zrobiłam. Smak nie do podrobienia.

W związku z tym, że dziś taki dzień postanowiłam podzielić się z wami przepisem na te cuda.


PRZEPIS:

* 0,5 kg ziemniaków
* 0,5 kg mąki pszennej
* 6 dag (60 g) drożdży - najlepiej tych w kostce
* pół szklanki cukru
* 2 jaja
* 1/4 kostki masła


Ziemniaki należy obrać, umyć i ugotować tak, jak zawsze gotujecie do obiadu. Gdy już będą miękkie, odcedzić i pozostawić do wystygnięcia. Zimne ziemniaki zmielić przez maszynkę.





Następnie 1/4 kostki masła.....




 należy roztopić w garnku...




i odczekać aż do przestygnięcia.

Następnie przygotowujemy cukier, mąkę i odważamy drożdże.




Wszystkie składniki łączymy ze sobą....



i zagniatamy ciasto






Powstałe ciasto przykrywamy ściereczką i zostawiamy w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. U mnie było to ok. 30 minut.

W tym czasie rozgrzewamy sporą ilość oleju, w którym będziemy smażyć pączki.
Gdy ciasto już wyrośnie zaczyna się zabawa. I tu zależy co kto lubi. Można nadziewać albo zostawić "puste". Pełna dowolność - marmolady, czekolady, budynie, owoce, kremy itd.

Formujemy pączki i wrzucamy na rozgrzany olej.



Smażymy do uzyskania złotego koloru.

Gdy już wyłowimy słodkie cuda to poczekajcie, żeby wystygły i wtedy- tu również pełna dowolność - polewacie, posypujecie i maczacie gotowe pączki w czym chcecie. U nas jest klasyka - cukier puder.




Takie pączki zrobione własnymi rękami nie dosyć, że są smaczniejsze, bo domowe i zrobione z miłości, to mimo wielu kalorii są zdrowsze niż te kupowane, bo wiecie co tak naprawdę w nich jest i macie wpływ na to od początku do końca.

Także SMACZNEGO kochani.


sobota, 3 lutego 2018

Dwie strony jeża

 Pamiętam ten dzień, gdy pojechałam z Natalką do szpitala na szkolenie w zakresie podawania hormonu wzrostu. Nastawienie miałam pozytywne i z uśmiechem na ustach mówiłam córci o tym, co zmieni się w naszym życiu. 

 Pozytywne emocje przegrały jednak ze strachem, gdy pierwszy raz podałam jej hormon. Poczułam się tak, jakbym oszukała własne dziecko. Przecież miało być tak fajnie. Mamusia będzie to robić, nikt obcy, w domku, z pluszakiem, a tu nagle trzęsącymi rękami wbijam igłę mojemu największemu skarbowi i zadaję ból. Ten krzyk i płacz będę pamiętać do końca życia.

 W kolejnych dniach było podobnie. Jedyne co się zmieniło to fakt,że z ucznia stałam się nauczycielem dla swojego męża i mamy. Zawsze musi być chociaż jedna zapasowa "pielęgniarka hormonowa".

 Codzienne kłucie dziecka to nic przyjemnego, ale człowiek zadaje ten ból w imię zdrowia i lepszej przyszłości osoby, którą kocha najbardziej na świecie. I tak....w takich momentach zdanie "dla dziecka zrobię wszystko" staje się realistyczne i takie zupełnie naturalne, że aż dziwne.


 Największy problem miałam, gdy moja niespełna pięcioletnia córka zapytała ze łzami w oczach "dlaczego mi to robisz?". To było coś strasznego. Świadomość, że dziecko nie czuje się bezpiecznie z własnym rodzicem, bo nie rozumie jeszcze,że ten ból jest zadawany w celu pomocy, jest okropna i nikomu tego nie życzę.


Przez te prawie 5 lat odkąd mamy hormon wzrostu przeszłyśmy przez różne fazy:

1. Dlaczego mi to robisz?
2. Jestem dzielna (z zaciśniętymi zębami)
3. Głupia lekarka i głupie hormony
4. Dlaczego inne dzieci tego  nie biorą?
5. Nienawidzę szpitali i tej choroby
6. Dam radę, dam radę

 Mam nadzieję, że faza nr 6 pozostanie z nami do końca terapii hormonem wzrostu. Zajęło nam to prawie 5 lat i pewnie jeszcze nie raz będzie płacz, lament, histeria, ale na szczęście tych silnych dni jest coraz więcej i to napawa mnie optymizmem. 

 Teraz wygląda to tak:



IMG_20150929_220808


 Poza tym Natalka ma już 8 lat i też coraz bardziej rozumie i wie więcej na temat ZT. 

 Przyznam, że nie raz miałam dość i sama płakałam gdzieś po kątach lub w nocy, żeby nie widziała,ale jak słyszę, że urosła przez ostatnie pół roku 4 cm, a w ciągu 3 lat 18cm, to wiem, że jest sens i muszę dać radę. W końcu jestem mamą i muszę świecić przykładem dla moich dzieci.

 Może to banalne, ale wykorzystam fakt istnienia tego bloga i życzę wszystkim rodzicom (dzieci chorych i zdrowych- bo to nie ma znaczenia) dużo siły i wspaniałych ludzi dookoła.

czwartek, 11 stycznia 2018

Złe dobrego początki

     Nikomu nie życzę tego co przeżyłam w momencie, gdy dowiedziałam się o chorobie "Żabki" i tego co potem przeszłam zanim się urodziła.

     Ale po kolei.....Na wizycie potwierdzającej,że będę mamą lekarz poinformował mnie o tym,że między 11 a 13 tygodniem ciąży należy zrobić pierwsze USG. Tak tez zrobiłam. Był to 12 tydzień bycia najszczęśliwszą osobą na świecie, bo spełniało się moje marzenie. Poszliśmy z mężem z nastawieniem,że to kolejna rutynowa wizyta i tyle....usłyszeliśmy "coś jest nie tak".

     Świat mi się zawalił. Niewiele pamiętam z tego dnia, tylko tyle,że płakałam i myślałam "dlaczego ja?". To była jedna z najcięższych nocy w moim życiu, płacz, lament, krzyki, histeria, poczucie bezradności i niesprawiedliwości. Na szczęście tata Natalki był przy mnie cały czas i starał się wspierać jak może, chociaż wiem,że cierpiał tak samo jak ja.

     Minął jakiś czas i zrobiliśmy badania prenatalne....wykonałam ich 4 ponieważ za każdym razem wychodziło co innego:

1. Zespól Downa
2. Zespół Edwardsa
3. dziecko zupełnie zdrowe
4. nie pamiętam


     Po tylu badaniach i tak rozbieżnych wynikach, zaprosił mnie do gabinetu lekarz ginekolog w szpitalu i oznajmił coś czego nie zapomnę do końca życia i te słowa będą w mojej głowie na zawsze "po co ci to? jesteś młoda, jeszcze urodzisz zdrowe dziecko". Nie dowierzałam,że ktoś na takim stanowisku jest w stanie wypowiedzieć coś takiego 23 letniej dziewczynie, która spodziewa się swojego pierwszego wymarzonego i wyczekanego dziecka. Łzy same płynęły mi po policzkach, gdy mówiłam,że chyba sobie żartuje i chcę skierowania na dokładniejsze badania. Udało się i dostałam skierowanie na amniopunkcję, która odbyła się 2 tygodnie później i dzięki, której dowiedziałam się z jaką chorobą mamy do czynienia i na co musimy się nastawić, bo innej opcji nie braliśmy w ogóle pod uwagę.

I tak 17 lipca 2007 roku stałam się tym, kim chciałam całe życie...........MAMĄ!!!!






     W szpitalu po porodzie Natalką zajął się sztab cudownych lekarzy, którzy robili wszystko co w ich mocy, by dowiedzieć się wszystkiego na temat stanu zdrowia mojej perełki. Okazało się,że będziemy musieli być pod opieką nie tylko endokrynologa, ale również kardiologa, okulisty, nefrologa, chirurga, a z czasem wyszło,że jeszcze laryngologa.




     To wszystko jednak nie ma znaczenia...nie jest łatwo,ale wiem,że mogliśmy mieć gorzej i każdego dnia dziękuję,że moja księżniczka dobrze się rozwija, może chodzić do szkoły, świetnie się uczy,a to, że ma inne "atrakcje" w swoim życiu jak np. hormony, szpitale, lekarzy, badania, to sprawia,że jest silniejszą i bardziej odważną dziewczynką niż zdrowe rówieśniczki. Jestem bardzo z niej dumna i z perspektywy czasu nie żałuję, że wtedy w gabinecie ordynatora podjęłam taką a nie inną decyzję. Zresztą nigdy nie myślałam inaczej.




Kocham Cię córciu i mam nadzieję, że jak kiedyś będziesz starsza to chętnie przeczytasz ten wpis i upewnisz się tylko, że jesteś moim.....





i nie tylko moim 






                  skarbem i największym szczęściem, którego bym nigdy nie zmieniła.